Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/483

Ta strona została przepisana.

— Owszem, jeszcze zawcześnie, Najjaśniejszy panie, bo nie znajduję Waszej królewskiej mości skłonnym do wysłuchania mię.
— Wszak-że już od godziny słucham.
— Jakto!... Najjaśniejszy panie!... jesteś zagrożony, otoczony zasadzkami, a przecież spokojny!
— Cóż mam czynić, kiedy mi przydałeś straż przyboczną i wczoraj zapewniałeś, żem nieśmiertelny? Marszczysz brwi. Czyż twoi „czterdziestu pięciu” już wrócili do Gaskonii, albo może już nic nie warci?... Czy oni do mułów podobni?... Kiedy je próbują, to pełne ognia, kiedy kupiono, to z miejsca ruszyć nie chcą.
— Dobrze, Wasza królewska mość zobaczy co to są za ludzie.
— Bardzo chętnie... a czy prędko to nastąpi, mości książę?
— Prędzej może, aniżeli się spodziewasz, Najjaśniejszy panie.
— Brawo, teraz chcesz mię zastraszyć.
— Zobaczysz, zobaczysz, Najjaśniejszy panie. Ale, ale, kiedyż Wasza królewska mość na wieś jedzie?..
— W sobotę.
— A więc za trzy dni?..
— Tak, za trzy dni.