Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/488

Ta strona została przepisana.

— Bardzo dobrze; ale jak spełnię polecenie...
— Ha! łajdaku!
— Na ten raz, panie de Sainte-Maline, upamiętaj się, proszę, bo mamy zaszczyt należeć do króla i dalibyśmy zły przykład zgromadzając tu lud. A nadto, pomyśl tylko, jakby tryumfowali nieprzyjaciele monarchy, na widok niezgody pomiędzy obrońcami jego.
Sainte-Maline gryzł rękawicę; krew płynęła mu z zębów.
— No, no, mój panie — rzekł Ernauton — szkoda rąk, nie będzie czem trzymać pałasza jak staniemy do rozprawy.
— O! ja chyba umrę!... — zawołał Sainte-Maline.
— I owszem, oszczędzisz mi pan zachodu — odparł Ernauton.
Trudno wiedzieć dokąd byłaby zaszła wzrastająca wściekłość pana de Sainte-Maline, lecz nagle Ernauton przejeżdżając ulicę świętego Antoniego, spostrzegł jakąś karetę, krzyknął zdziwiony i stanął by przypatrzeć się zasłoniętej nieco kobiecie, która w niej jechała.
— Mój wczorajszy giermek!... — szepnął.
Dama widać go nie poznała, bo przejechała ani drgnąwszy, tylko skryła się w głąb karety.