Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/493

Ta strona została przepisana.

Panu de Sainte-Maline droga wydawała się zbyt długą.
Około wpół do trzeciej, spostrzegli człowieka wraz z psem idącego; był słuszny i miał szpadę przy boku, a chociaż nie był to Chicot, jednak posiadał ręce i nogi bardzo długie.
Sainte-Maline chociaż zabłocony, niemógł się wstrzymać widząc, że Ernauton jodzie dalej i wcale na tego człowieka niezważa.
W umyśle gaskończyka przebiegła, jak złośliwa błyskawica, myśl, że jego towarzysz błądzi; skierował więc konia ku przechodniowi i zbliżył się ku niemu.
— A czy nie czekasz na kogo przechodniu?, spytał.
Podróżny spojrzał na Sainte-Malina, który w tej chwili nie bardzo przyjemnie wyglądał.
Twarz gniewem zmieniona, nieoschłe błoto na odzieży, nieostygła krew na policzkach, wielkie czarne brwi mocno zmarszczone, drżąca ręka wyciągnięta raczej z groźbą niż zapytaniem, wszystko to wydało się przechodniowi złowrogiem.
— Jeżeli czekam na coś — rzekł — to nie na kogoś; jeżeli zaś czekam na kogo, to pewno nie na pana.
— Jesteś bardzo niegrzeczny, mój mospanie — odparł Sainte-Maline uradowany, że mu