Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/580

Ta strona została przepisana.

biło?.. — spytał Chicot — czemu zmieniłeś się tak nagle?...
— Zmieniłem się, bo mię pan znieważasz.
— Ja!
— Zapewne, pan mię złodziejem nazywasz... — daleko głośniej, a nawet groźnie odparł gospodarz.
— Nazywam cię złodziejem, bo zdaje mi się, żeś odpowiedzialny za moje rzeczy, a nie możesz zaprzeczyć, iż mi te rzeczy skradziono?
Teraz Chicot, jak fechmistrz, próbujący siły swojego przeciwnika, pogroził gospodarzowi.
— Hola!... — zawołał gospodarz — hej!... chodźcie no tu do mnie!..
Na ten głos czterej ludzie zbrojni w kije, pokazali się na schodach.
— A!... otóż Eurus, Notus, Aquilo i Boreasz — rzekł Chicot. — Do pioruna!... skoro się sposobność nastręcza, ogołocę ziemię z północnego wiatru; wyświadczę ludzkości prawdziwą przysługę, bo wówczas wieczna wiosna panować będzie.
I długą swoją szpadą tak silnie natarł ku najbliższemu napastnikowi, iż byłby go na wylot przeszył, gdyby ten nieskoczył wstecz z prawdziwą lekkością Eolowego syna.
Nieszczęściem, odskakując patrzył na Chi-