Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/591

Ta strona została przepisana.

— Polecono mi, abym cię wynagrodził — rzekł oficer — weź te trzydzieści talarów.
— Mój dom na trzydzieści talarów oszacowany!... a!... ja nieszczęśliwy!.. — jęknął gospodarz.
— Dla Boga!... ty płakso nieznośny, nawet ci żadnej szyby nie wybijemy... Pfe, jakże nędznych obrońców ma święta Liga!
Gospodarz wyszedł i zamknął się jak parlamentarz uprzedzony o mającym nastąpić rabunku miasta.
Wtedy oficer rozkazał dwom najlepiej uzbrojonym żołnierzom, aby stanęli pod oknem Chicota, sam zaś z trzema pozostałymi żołnierzami, poszedł do izby biednego szewca, jak go nazywali towarzysze podróży, daleko już za miastem będący.
— Wiecie jaki rozkaz mamy?... — rzekł oficer.
— Jeżeli otworzy, pozwoli zrewidować się, a znajdziemy przy nim to, czego szukamy, nie trzeba mu czynić żadnej przykrości; lecz w przeciwnym razie, potrzebne będzie dzielne pchnięcie sztyletem, sztyletem, rozumiecie?... broń Boże użyć pistoletu lub muszkietu. Z resztą jest nas czterech przeciw jednemu.
Przyszli po de drzwi.
Oficer zapukał.