Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/60

Ta strona została przepisana.

z wyniosłym grzbietem i białą grzywą, niecierpliwie tratując ziemię kopytem i gryząc się wzajem, rżąc z wielkim przestrachem kobiet, które dobrowolnie sobie to miejsce obrały, lub też, które tam gwałtem popchnięto.
Były to konie zupełnie świeże, bo po trawiastych równinach ojczystej krainy swojej, zaledwie przypadkowo unosiły niekiedy na szerokich krzyżach pucołowate dziecię wieśniaka, późno, o zachodzie słońca, z pola wracającego.
Lecz, oprócz próżnego rusztowania, oprócz rżących koni, spojrzenia tłumu najchętniej zwracały się na główne okno ratusza, wybite czerwonym i złocistym aksamitem i na balkon, na którym rozesłano również aksamitny kobierzec, zdobny królewskiemi herby.
To okno było lożą królewską.
Wpół do drugiej wybiło na wieży Ś-go Jana, gdy to okno podobne do ram jakiego obrazu, napełniło się osobami, wspartemi na jego framudze.
Najprzód ukazał się tam król Henryk III-ci, blady, prawie łysy, chociaż w owej epoce miał dopiero lat trzydzieści trzy, do trzydziestu pięciu.
Oczy jego, zapadłe w ciemne doły, a usta nerwowym kurczem ściągane, ciągle drgały.
Wszedł ponury, z osłupiałym wzrokiem,