Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/694

Ta strona została przepisana.

— E!... mościa księżno — rzekł Mayneville — sądzę, że później nie będziemy potrzebowali zwracać baczności na niego.
— Ha, widać że ja sama niewiem co dzisiaj mówię; masz słuszność Mayneville, ja głowę tracę.
— Takiemu wodzowi jak pani, wolno być roztargnionym w wigilię stanowczej bitwy.
— Prawda. Ale otóż i noc, a Walezyusz w nocy wraca z Vincennes.
— O!... mamy dosyć czasu; ósma jeszcze nie wybiła i ludzi dotąd niewidać.
— Wszakże wszyscy znają hasło?...
— Wszyscy.
— Czy są to ludzie pewni?..
— Wypróbowani, mościa księżno.
— Jakże tu przybędą?
— Pojedynczo, jakby szli na przechadzkę.
— Iluż ich oczekujesz?
— Pięćdziesięciu; to więcej niż potrzeba; bo zważ pani, że oprócz nich, mamy dwustu mnichów, którzy staną za tyluż żołnierzy, a może nawet i za więcej.
— Skoro tylko przybędą nasi ludzie, każ mnichom uszykować się na drodze.
— Już ich o tem uprzedziłem, mościa księżno; przetną drogę, nasi wpadną na powóz, bra-