Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/711

Ta strona została przepisana.

— To jazda — zawołała księżna — już go nam prowadzą, już...
I ulegając porywczości charakteru, przeszła z największej obawy do najszaleńszej radości, klaskała w dłonie wołając: Już go mam! już go mam!
Mayneville słuchał ciągle.
— Prawda — rzekł wreszcie — jest to turkot karety i tentent galopujących koni.
I na cały głos zakomenderował:
— Wyjdźcie z po za murów ojcowie! z po za murów!
Natychmiast otworzyła się ciężka brama klasztorna i stu mnichów zbrojnych wystąpiło w jak najlepszym porządku, mając na czele Boromeusza.
Uszykowali się w poprzek drogi; dał się słyszeć głos Gorenflota wołającego:
— Poczekajcie na mnie! ależ poczekajcie! Wypada koniecznie abym był na czele kapituły dla godnego przyjęcia Najjaśniejszego pana.
— Na balkon, księże przeorze! na balkon! — zawołał Boromeusz — wiesz żeś powinien być wyżej niż my wszyscy, bo Pismo Święte powiada: „Panować będziesz nad niemi jak cedr nad hizopem!”