Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/904

Ta strona została przepisana.

Katarzyna uśmiechnęła się, jakby chciała powiedzieć: on mnie nigdy nie pojmie.
Król widział ten uśmiech, ścisnął zęby, a potem mówił dalej:
— Siostra twojego przyjaciela Gwizyusza zrobiła na mnie zasadzkę.
— Zasadzkę?
— Tak pani; wczoraj o mało mnie nie schwytano, a może i nie zamordowano.
— Gwizyusz! — zawołała Katarzyna.
— Czy pani temu nie wierzysz?
— Przyznam się, że nie wierzę.
— Epernonie, mój przyjacielu, na miłość Boga opowiedz całą przygodę królowej mojej matce; gdybym sam mówił nie wierzyłaby, to by mnie gniewało, a nie mam już zdrowia.
I odwróciwszy się do Katarzyny rzekł:
— Żegnam cię pani. Kochaj sobie Gwizyusza jak ci się podoba, ale pamiętaj, że kazałem Salcèda stracić...
— Pamiętam.
— Niechże i panowie Gwizyusze o tem pamiętają.
To powiedziawszy, król z ulubionym psem, udał się do swoich apartamentów.

Koniec tomu czwartego.