Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/91

Ta strona została przepisana.

Widziano, jak nieszczęśliwy Salcède posiniał, jak się wyprężyły i krwią, zabiegły wszystkie jego członki; twarz jego niepodobna była do twarzy ludzkiej, ale raczej do maski szatana.
— A! zdrada! zdrada! — wołał. — Dobrze! będą, mówił, będę mówił, i wszystko wyjawię, A! przeklęta księ....
Mimo rżenia koni i zgiełku tłumów, słychać było glos jego; w tem nagle głos ten umilkł.
— Czekajcie! czekajcie — wołała Katarzyna.
Lecz już było zapóźno. Głowa Salcèda, dotąd zesztywniała cierpieniem i wściekłością, nagle opadła na deski rusztowania.
— Pozwólcie, mu mówić, — wołała królowa matka. — Czekajcie, czekajcie!
Oko Salcèda całkowicie było wysadzono, i uporczywie spoglądało w stronę, gdzie się paź zjawił.
Tanchon zręcznie śledził jego kierunek.
Ale Salcède nie mógł mówić, bo już nie żył.
Tanchon pocichu wydał jakieś rozkazy łucznikom, a ci natychmiast zaczęli przetrząsać tłumy w kierunku, wskazanym przez oskarżające spojrzenie Salcèda.