Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/956

Ta strona została przepisana.

— Teraz daję...
Ernauton całował rękę, z takiem posłuszeństwem, że mu ją natychmiast cofnięto.
— Przekonaj się pani — rzekł — jeszcze jedna lekcya. Zapewne, wiedziesz mnie pani z jednej ostateczności w drugą; trwoga zabije namiętność. Mogę panią uwielbiać, ale nigdy nie uczuję zaufania, ani miłości.
— Zupełnie sobie tego nie życzę — odpowiedziała dama wesoło — bo byłbyś smutnym kochankiem, a ja uprzedzam, że tego nie lubię. Bądź pan naturalnym, panie de Carmainges, niczem innem. Ja mam moje dziwactwa, jak każda piękna kobieta, a sam mówiłeś, że jestem piękną. Szanuj je więc i kiedy powiem ci w największem uniesieniu: uspokój się, słuchaj mojego spojrzenia, a nie głosu.
To mówiąc, powstała.
Była chwila, że młodzieniec w uniesieniu pochwycił ją w objęcia i że maska księżnej dotknęła ust Ernautona; ale ta sama chwila dowiodła prawdy tego, co mówiła, bo przez maskę oczy rzuciły błyskawicę białą a taka zazwyczaj burzę przepowiada.
To spojrzenie tak było rozkazującem, że Carmainges opuścił ręce i ogień w jego oczach zagasł.