Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/971

Ta strona została przepisana.

zapłonął, wrzucał doń rozmaite przedmioty, które z trzaskiem płonąc, rozmaitego koloru światłem rozjaśniały izbę.
Niedługo spłonęło wszystko.
— Masz pani słuszność — rzekł Remy — gdyby kto odkrył to miejsce, myślałby, że je alchemik zamieszkuje, a dziś jeszcze palą czarowników...
— Gdyby nas nawet Remy spalono, kto wie czy nie słusznie, alboż nie robimy trucizny?.... Niech tylko spełnię co zamierzyłam, to rodzaj śmierci dla mnie, zarówno dobry ten jak inny.
Remy kiwnął głową i biorąc flaszeczkę z rąk swojej pani, starannie ją zawinął.
W tej chwili zapukano do bramy od ulicy.
— To nasi ludzie — rzekł — nie myliłaś się pani, prędzej, wychodź pani, a ja zamknę tutaj.
Dyana wykonała zalecenie.
W obojgu zdawało się, że jedna jest myśl tylko i trudno odgadnąć, kto z nich ulegał.
Remy niedługo wyszedł także.
Dyana zastała starego Grandchamp przy bramie; obudzony kołataniem poszedł otworzyć.
Staruszek dziwił się widząc tak spieszny