Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/127

Ta strona została przepisana.

brze patrząc nie znalazłem żadnéj rany; to nie krew psa.
— Fernand czy sam nie uderzył się o jaką skałę?
— Panie, płynąłem w miejscu gdzie znikł, na około, więcéj jak dwadzieścia stóp wody. Lecz to nas może upewnić. Patrz na to rozdarcie w kawałku materyi.
— To jest ząb psa.
— Bynajmniéj panie, oto widoczne miejsce, w które pies ugryzł, to zaś jest dziura zrobiona siecznem narzędziem, przez ostrze sztyleta.
— Ah! co za straszna myśl! zawołał don Frydęryk, podnosząc się blady, z włosami najeżonem i od gniewu i przestrachu w oczach, masz słuszność! masz słuszność! Fernand był wybornym pływakiem, koń jego wychowany w moich stadach, stokroć przepływał nierównie bystrzejsze od tego brody, w tém jest zbrodnia, Agenor, w tém jest zbrodnia!
— Wielka zbrodnia, nie wątpię o tém panie, bo widzę przyczynę.
— Ah! prawda, jest... Ty nie wiesz że zbliżając się do brzegu Fernand miał mnie opuścić; nie, aby się udać do króla don Pedro, jak powiedziałem Maurowi, który zapewne temu nie uwierzył, lecz żeby uzupełnić poselstwo, które mu zleciłem. Mój biedny przyjaciel, mój powiernik tak zaufany i pewny, którego serce otwierało się tylko dla mnie! Niestety! dla mnie i przezemnie umarł.