Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/884

Ta strona została przepisana.

Nazajutrz z brzaskiem słońca, usłyszeli schodzących z zamku dwóch ludzi, prowadzących żywą rozmowę. Był to Mothril i don Pedro. Ten ostatni prowadził konia w ręku.
Na ten widok krew zawrzała w Agenorze.
Chciał wypaść na swoich nieprzyjaciół, aby ich zakłóć sztyletem, i zakończyć walkę, lecz Musaron go powściągnął, mówiąc:
— Czyś pan rozum stracił. Cóż znowu, chcesz zabić Mothrila nie widząc Aissy?... A któż to zaręczy że ci co w Navarecie pilnują Aissę, nie mają rozkazu zabić ją, jeżeli Mothril umrze, lub gdy go weźmiesz do niewoli?
Agenor zadrżał.
— Oh! ty prawdziwie mnie kochasz, tak ty mnie kochasz.
— Rozumie się... Boże mój! czy pan sądzisz że to nie byłaby dla mnie przyjemność, zabić tego szkaradnego Maura co tyle narobił złego?... O! ja go żałuję. lecz przy sposobności, i do tego dobréj.
Widzieli jak blisko koło nich przeszli te dwa przedmioty ich słusznéj zemsty, których prawie się dotknęli, a nie śmieli na nich się targnąć.
— Los czyni sobie z nas igraszki! zawołał Agenor.
— Żalisz się więc, mój panie, ty, co bez Caverleya, byłbyś wczoraj odjechał, nie wiedząc nic o don Pedrze, nie mając wiadomości o Aissie. Ale cichość. Słuchajmy ich.