Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/938

Ta strona została przepisana.

— Tak, odparł don Pedro, i już więcéj nie powstanę.\
— Tracisz, nadzieję? rzekł Mothril, twój Bóg nie wart już więc naszego! Ja, co jestem także zwyciężony i ranny, nie tracę nadziei, modliłem się, i jestem silny.
Don Pedro opuścił głowę z rezygnacją.
— To prawda, odrzekł, zapomniałem o Bogu.
— Nieszczęsny królu! ty nie wiész jednakże o największym z twoich nieszczęść. Z koroną, stracisz życie.
— Czy mnie chcesz zabić? zapytał.
— Ja, ja twój przyjaciel?.. szalony jesteś królu don Pedro! Masz dosyć bezemnie nieprzyjaciół, nie potrzebowałbym broczyć moich rąk w krwi twojéj, gdybym chciał twojéj śmierci: wstań i pójdź ze mną zobaczyć płaszczyznę.
Istotnie na równinie widać było szykujące się włócznie i chełmy, które iskrzyły się od promieni zachodzącego słońca, tworząc zwolna naokoło Montiel ogniste coraz bardziéj rozszerzające się koło.
— Okrążają! jesteśmy zgubieni! widzisz przecie królu, rzekł Mothril. Bowiem, gdyby ten niezdobyty zamek, miał zapas żywności, nie wystarczyłby dla garnizonu i dla ciebie. Otaczają cię, widziano... jesteś zgubiony.
Don Pedro nie odpowiedział zrazu.
— Widziano mnie?... Któż mnie widział?