Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/1009

Ta strona została przepisana.

książę, zadowolony swoją dumą, szukający wzroku Bussego, aby go spojrzeniami pochwalił.
— Ale ja chcę!... — zawołała Katarzyna — rozumiesz, Franciszku? ja chcę!...
Ton głosu był w sprzeczności ze słowami, bo wyrazy były rozkazujące, a ton mowy proszący.
— Chcesz tego matko?... — odparł książę z uśmiechem.
— Tak — odrzekła Katarzyna — wszystko dla tego poświęcę.
— Co u licha!
— Tak moje drogie dziecię; mów, czego żądasz, powiedz, rozkaż.
— A moja matko — mówił Franciszek pomieszany tak nagłem zwycięztwem, które mu nie pozwalało zachować mocy duszy.
— Słuchaj, mój synu — mówiła Katarzyna głosem pieszczotliwym; ty nie pragniesz krwią zalać królestwa, wszak prawda? Niepodobna! bo ty nie jesteś, ani złym francuzem, ani złym bratem.
— Brat znieważył mnie i nic mu winien nie jestem; nic mu nie winienem jako bratu i jako królowa.
— Ale na mnie nie możesz się skarżyć Franciszku?