Strona:PL A Dumas Pani de Monsoreau.djvu/1092

Ta strona została przepisana.

ze słości, bo i mnie jak panu Quelus także ktoś zawadza.
— Czy tak, panie? — zapytał Bussy.
— Równie jak mnie — mówił Maugiron.
— Pan Maugiron zawsze dowcipny — rzekł Bussy, panowie, im więcej na was patrzę, tem więcej wasze zmienione twarze mnie zajmują.
— Zapominasz pan o mnie — odezwał się d’Epernon dumnie stając przed Bussym.
— Przebacz, panie d’Epernon, stałeś za innymi, jak zwykle, zresztą tak mało cię znam, że nie mnie przystało pierwszemu przemawiać.
Ciekawym był uśmiech Bussego, stojącego pomiędzy czterema panami, których oczy dziwną wymową jaśniały.
Żeby nie pojąć, do czego zdążali, trzeba było być chyba ślepym.
Żeby udać, że się nie rozumie, potrzebą było być Bussym.
Milczał, a nawet uśmiech powstrzymywał.
— A więc — rzekł Quelus z niecierpliwości nogą tupiąc.
Bussy spojrzał dokoła siebie.
— Panie — rzekł, czy uważasz echo w tej sali? nic tak nie roznosi głosu jak marmurowe ściany, a głosy najdonośniejsze w sklepieniach; przeciwnie na polu, głos na wszystkie rozprasza się strony,