Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

miesiące przedtem; wyzwałem go na pojedynek, do którego nie stanął.
— Człowiek ten należał do załogi statku?
— Tak, zajmował stanowisko ajenta handlowego.
— Gdybyś był został kapitanem, zostawiłbyś go na miejscu?
— Nie — gdyby to ode mnie tylko zależało; nie zostawiłbym go na tem stanowisku, bo dostrzegłem nieco nierzetelności w jego rachunkach.
— Więc tak... Czy był kto obecny przy rozmowie twojej z kapitanem Leclerc?
— Nie, byliśmy sami.
— I nikt nie mógł słyszeć tej rozmowy?
— Może kto ją i słyszał... Tak jest... przypominam sobie teraz: Danglars przechodził około drzwi, gdy Leclerc oddawał mi właśnie list do marszałka.
— No, to już mamy jeden ślad niewątpliwy. Czyś wziął kogo ze sobą na brzeg, gdyś na Elbie wysiadł na ląd?
— Nie... nikogo.
— I tam wielki marszałek dał ci list do Paryża?
— Tak.
— Cóż zrobiłeś z tym listem?
— Włożyłem go do mej teki.
— Miałeś więc i tekę przy sobie. Nie nazbyt to wygodna rzecz dla marynarza nosić taką tekę w ręku.
— To też miałem tekę w swej kajucie, na okręcie.
— Acha! Więc dopiero na okręcie włożyłeś list do teki, zaś wchodząc na okręt list trzymałeś w ręku i każdy mógł to widzieć, a zwłaszcza Danglars. Teraz słuchajże dobrze i zbierz całą swą uwagę. Czy pamiętasz w jakich słowach była napisana denuncjacja?
— O, pamiętam! Czytałem ją ze trzy razy; każde więc jej słowo utkwiło mi dobrze w pamięci. — I Dantes powtórzył słowa denuncjacji jak najdokładniej.
Opat wzruszył ramionami.
— Jest to sprawa jasna jak słońce. Ty jeden tylko pojąć jej