Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

ze skały na skałę. Dali znak wystrzałem, by wracał. Wtedy już pędem zaczął zbliżać się do nich.
Gdy go śledzili oczami, patrząc na jego rączy bieg, osunęła się nagle w rozpadlinie noga Dantesowi i z okropnym krzykiem spadł on z dość wysokiej skały na brzeg morza.
Wszyscy wtedy, jak jeden mąż podążyli na ratunek. Pierwszy dobiegł Jakób i ujrzał Dantesa leżącego we krwi i nieprzytomnego. Wlano mu w usta dobrą porcję araku, co dało ten skutek, iż otworzył oczy.
Wyraz ogromnego cierpienia wykrzywił mu usta i zaczął się skarżyć boleśnie na straszny ból w kolanie.
Chciano go przenieść na statek, lecz przy pierwszem poruszeniu go, z krzykiem orzekł, iż woli raczej umrzeć, niż narażać się na ból nie do zniesienia, jaki mu sprawia najmniejszy ruch. I zaczął prosić towarzyszy, by nie zajmowali się nim i nie psuli sobie uczty, zaś on tymczasem odpocznie.
Marynarze nie dali się prosić zbyt długo. Byli głodni, a zapach pieczystego był nazbyt smakowity.
Po godzinie powrócili jednak. Lecz cierpienia Dantesa nie zmniejszyły się wszelako, — zdawały się nawet potęgować i noga, jak mówił, spuchła mu bardzo.
Kapitan, który musiał, pod grozą utraty zarobku, jeszcze przed nocą rozwinąć żagle, nalegał bardzo, by pozwolił się przenieść na pokład.
Dantes usiłował zadość uczynić temu żądaniu, lecz przy poruszeniu się zbladł silnie i zdawał się omdlewać.
— Musi mieć kość strzaskaną — rzekł wtedy dowódca. — Ano, trudno!... nie możemy tak porzucić towarzysza. Pozostaniemy z nim razem.
Postanowienie to zdziwiło majtków nad wszelki wyraz. Nie znali jeszcze swego kapitana. Decyzję tę przyjęli bez wahania, gdyż szczerze Dantesa pokochali.
Dantes jednak nie chciał się zgodzić na to.
— Nie, — odpowiedział kapitanowi — jeżeli ja okazałem się aż tak niezgrabny, ja jeden ponieść za to muszę karę. To też jedźcie, koledzy, ja tutaj pozostanę. Gdy będziecie powra-