Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.
—   68   —

— A więc — rzekł nareszcie — nie możesz — panie kardynale, w żaden sposób uczynić zadość mej prośbie?...
— W żaden sposób, Najjaśniejszy Panie.
— Pomyśl, że będę miał w Karolu wroga, gdy wstąpi na tron, słusznie mu przynależny.
— O!... jeżeli Wasza Królewska Mość o to tylko się obawia — zawołał żywo Mazarini — to proszę się uspokoić. Z tej strony nie zagraża nam najmniejsze niebezpieczeństwo.
— Ha!... więc nie nalegam już więcej — rzekł Ludwik XIV.
— Czy przynajmniej przekonałem Waszą Królewską Mość?.. zapytał Mazarini, kładąc rękę na dłoń monar hy.
— Najzupełniej.
— Zażądaj czego innego, Najjaśniejszy Panie, a szczęśliwym będę, mogąc wynagrodzić tę moją odmowę. Wszystko, czego Wasza Królewska Mość żąda... byle nie miljona...
— Wszystko?... panie kardynale.
— Naturalnie!... Czyż nie jestem duszą i ciałem oddany na usługi Waszej Królewskiej Mości?.. Hola!.. Bernouin, pochodnie!... Straże dla Najjaśniejszego Pana!.. Jego Królewska Mość powraca na swe pokoje.
— Nie jeszcze, panie kardynale, a ponieważ oświadczyłeś się, monsiniorze, z dobremi chęciami, a więc chce z nich skorzystać.
— Dla siebie?.. — zapytał kardynał, uradowany nadzieja, iż nareszcie król poruszy sprawę panny Marcini.
— Nie, monsiniorze, nie dla mnie... jeszcze dla mojego brata Karola.
Twarz Mazariniego znów się zasępiła.
Mruknął zcicha coś, czego król nie dosłyszał.