Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.
—   195   —

— Nie, nie, Raulu, to daremne — rzekł Guiche, podając obie ręce księciu i pociągając go za kolumnę.
— Książę, przebacz mi — rzekł — co do ciebie pisałem. Byłem wtedy szalony!... Bąd łaskaw zwrócić mi list.
— Prawda — odparł młody książę z melancholijnym uśmiechem. — Teraz zapewne nie masz pan nic do mnie.
— O! książę, przebacz mi!... wieczna przyjaźń!
— Boć i dlaczego, hrabio, miałbyś mnie nienawidzieć, od chwili kiedy ją opuszczam, kiedy jej więcej nie ujrzę?
Raul słyszał te wyrazy i, pojmując, że jego obecność była już zbyteczna, oddalił się o kilka kroków.
To poruszenie zbliżyło go do pana de Wardes.
De Wardes mówił o wyjeździe Buckinghama. Rozmawiał z księciem lotaryńskim.
— Mądry odwrót — mówił de Wardes.
— Dlaczego?
— Bo oszczędza księciu pchnięcia szpadą.
I obaj śmiać się zaczęli.
Raul zwrócił się ze zmarszczoną brwią.
Kawaler lotaryński wykręcił się na piętach, a de Wardes pozostał na miejscu i czekał.
— Panie — rzekł Raul do pana Wardes — czy nigdy nie odzwyczaisz się źle mówić o nieobecnych? Wczoraj ubliżyłeś panu d‘Artagnan, dzisiaj księciu de Buckingham.
— Panie — rzekł de Wardes — wiesz, że niekiedy mówię źle i o obecnych.
De Wardes dotknął Raula; ramiona ich stykały się, twarze zbliżały się, jakby chciały nawzajem udzielić sobie żaru swojego gniewu i nienawiści. Widoczne było, że obaj stracili cierpliwość. Nagle usłyszeli za sobą głos, pełen wdzięku i grzeczności, który mówił:
— Sądzę, że mnie wymieniono.
Był to d‘Artagnan, który z serdecznym uśmiechem położył dłoń na ramieniu pana de Wardes.
Raul cofnął się o krok, aby zrobić miejsce muszkieterowi.