Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.
—   198   —

D‘Artagnan przygryzł wąsa.
— Jużem prosił pana, abyś mi powiedział, co masz do mnie.
— Głośno?..
— Nieinaczej.
— A więc będą mówił.
— Proszę pana, — odrzekł d‘Artagnan, kłaniając się, — słuchamy pana.
— Oświadczam zatem, że nie idzie tu o obrazę moją, ale mojego ojca.
— Już o tem pan mówiłeś.
— Ale są rzeczy, o których z namysłem należy mówić.
— Jeżeli masz pan względy, żeby oszczędzać mnie, proszę cię, nie krępuj się wcale.
— Nawet, gdyby czyn był hańbiący?..
— Nawet i w takim razie.
Obecni tej sceny zaczęli spoglądać na siebie niespokojnie. Ale, gdy twarz d‘Artagnana żadnej nie objawiała zmiany, odzyskali spokój.
Pan de Wardes milczał.
— Mów pan — rzekł muszkieter. — Widzisz, że czekamy.
— A więc słuchajcie, panowie. Mój ojciec kochał pewną kobietę, szlachetną i ona go kochała nawzajem.
D‘Artagnan spojrzał na Athosa, Athos na niego.
De Wardes mówił dalej:
— Pan d‘Artagnan przejął list, oznaczający schadzkę miłosną, pod przebraniem przedstawił się za tego, na którego czekano, i nadużył zaufania dziewicy.
— Prawda — rzekł d‘Artagnan.
Lekki szmer przebiegł pomiędzy obecnymi.
— Tak, popełniłem ten niegodziwy czyn. Ale powinieneś pan dodać, jeżeli chcesz być sprawiedliwym, że w owym czasie, kiedy popełniłem czyn, obecnie będący przedmiotem zarzutu, miałem lat dwadzieścia jeden.
— O! dlatego czyn niemniej jest ohydnym — rzekł de Wardes — młodość nie uniewinnia szlachcica od czynu występnego.