Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.
—   246   —

— Cóż pan na to?
— Ha! może to i prawda... Ale niepodobna! ten młodzieniec miałby być mordercą?
— E! nikt tego nie mówi! jak możesz przypuszczać, aby takie dziecię było mordercą?
— I ja też tak myślę.
— W ich domu została spełniona zbrodnia, to dosyć; być może, iż on widział zbrodniarzy i lękają się, aby o tem nie mówił.
— Tam do djabła! gdybym był to wiedział...
— To co?
— Byłbym podwoił czujność.
— O! nie wygląda on na takiego, który ma chęć uciekać.
— O! więźniowie! to ptaszki, jakich pan nie znasz.
— Czy ma do czytania książki?
— Ani jednej; rozkaz jest najsurowszy, aby mu ich nie dawać.
— Najsurowszy?
— Własnoręczny Mazariniego.
— Czy go pan posiadasz na piśmie?
— Tak, monsiniorze; chcesz może go obejrzeć, gdy po swój płaszcz wrócisz?
— Z największą chęcią, barzdo lubię autografy.
— O! ten jest autentyczny; jedno słowo przekreślone w nim tylko.
— A! a! przekreślone! a to z jakiego powodu?
— Z powodu jednej cyfry.
— Cyfry?
— Tak. Oto najpierw napisane było; pensja 50 liwrów.
— Zatem, jak dla księcia krwi?
— Lecz kardynał zauważył swoją pomyłkę, rozumie pan: skasował zero, a postawił jeden przed piątką.
— Ale, ale....
— Co takiego?
— Nic pan nie mówisz o podobieństwie.
— Nie mówię o niem, drogi pani Baisemaux, z przyczyny bardzo prostej: nie mówię o niem, bo ono nie istnieje.