Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.
—   133   —

Tych wyrazów wpół pomyślanych, wpół wymówionych, jezuita słuchał z podobną trwogą, jak się słucha gorączkowych majaczeń. Grisart zaś, umysł wyższy, pochłaniał je jak objawy nieznanego świata, w który pozwolono mu zajrzeć. Franciszkanin podniósł się nagle.
— Skończmy — rzekł — bo śmierć się zbliża. O! przed chwilą sądziłem, że umrę spokojny... teraz zaś... padam z rozpaczy i chyba reszta.... Grisart! Grisart! przedłuż mi życie na godzinę.!
Grisart zbliżył się do umierającego i dał mu kilka kropel nie napoju, stojącego w szklance, ale lekarstwa, które miał w flaszeczce.
— Przywołać Szkota!.. — zawołał franciszkanin — przywołać kupca z Bremy, przywołać prędzej!.. Jezus Marja! umieram!...
Spowiednik pośpieszył szukać pomocy, jakby była na świecie siła ludzka, zdolna powstrzymać śmierć, powalającą chorego; ale na progu spotkał Aramisa, który, położywszy palec na ustach, wepchnął go aż na środek pokoju. Doktór i spowiednik zrobili jednak poruszenie, wprzódy porozumiawszy się oczami, aby oddalić Aramisa. Ale on dwoma znakami krzyża, zrobionemi każdy w inny sposób, prawie przykuł ich do miejsca.
— Jeden z naczelników — rzekli cicho obaj.
Aramis powoli wszedł do pokoju, w którym umierający walczył z pierwszemi napadami konania. Co zaś do franciszkanina, czy eliksir wywarł swój wpływ, czy też ukazanie się Aramisa sił mu dodało, poruszył się i z okiem gorejącem, ustami, wpół otwartemi, włosami, oblanemi potem, usiadł na łóżku. Aramis uczuł, że powietrze w pokoju było duszące, albowiem wszystkie okna były zamknięte, ogień płonął na kominie, dwie świece z żółtego wosku paliły się w mosiężnych lichtarzach i dymem zagęszczały powietrze. Aramis otworzył okno i, wlepiając w umierającego spojrzenie, pełne rozumu i uszanowania, rzekł:
— Najwielebniejszy ojcze, przebacz, że przybywam nie wołany; ale stan twego zdrowia zatrważa mnie i pomyślałem, że