Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.
—   191   —

— Colbert nie napastuje.
— W tej chwili nie.
— W takim razie — rzekł Aramis, idąc za wątkiem myśli, która mu nadawała siłę — kiedy tak, możemy myśleć o tem, o czem mówiłem wczoraj, co do tej małej.
— Jakiej małej?
— Co do La Valliere.
— A! prawda.
— Czy nie chcesz pozyskać tej dziewczyny?
— Byle nie pod jednym względem.
— Pod jakim?
— Ponieważ serce moje jest zajęte, nic zatem dla niej uczuwać nie mogę.
— Ho! ho!... — rzekł Aramis — serce twoje zajęte, powiadasz?
— A tak.
— Do djabła! trzeba być bardzo ostrożnym.
— A to dlaczego?
— Bo to okropność mieć serce zajęte, kiedy się potrzebuje głowy.
— Masz słuszność. Ale, widzisz, ja na pierwsze twoje wezwanie wszystko opuściłem; powróćmy więc do La Valliere. Jakąż korzyść obiecujesz sobie z tego, gdybym się nią zajął.
— Król, jak mówią, ma do niej wielką skłonność; tak przynajmniej sądzą powszechnie.
— Ale ty, co wiesz o wszystkiem, myślisz, inaczej.
— Ja wiem tylko, że byłaby to za śpieszna zmiana; onegdaj bowiem jeszcze król szalenie był zakochany w księżnie; kilka dni temu książę skarżył się na to przed królową matką; były nawet nieporozumienia małżeńskie i strofowania macierzyńskie.
— A więc?
— Po owych nieporozumieniach i strofowaniach, król ani słowa nie przemówił do Jej książęcej mości.
— Cóż dalej?