Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.
—   28   —

w obecności księcia, nienawidzącego dysput w języku cudzoziemskim, ponieważ jest przekonany, iż go obmawiają?...
— Niestety!... wszak się nie myli?... — z czułością wyszeptał król.
— Nakoniec, czyż będą obwiniać króla, iż marzy o nieprawych uczuciach, skoro prawdą jest, że nic podobnego nie odczuwamy dla siebie, prócz sympatji, wolnej od wszelkiej złej myśli.
— Tak, tak... — wyjąkał król. — Lecz znajdą co innego do powiedzenia.
— Cóż takiego, Najjaśniejszy Panie?... Czyż nigdy nie będziemy mieć spokoju?...
— Powiedzą, że mam bardzo zły gust; lecz co znaczy moja miłość własna wobec twego spokoju?...
— Czci mojej i twojej rodziny, Najjaśniejszy Panie, to chyba chciałeś powiedzieć. Zresztą, wierzaj mi, nie śpiesz się zbytecznie z potępianiem La Valiery; prawda, że kuleje, lecz nie brak jej rozumu. Zresztą, wszystko, czego król dotyka, złotem się staje.
— Ostatecznie, bądź pewną, pani, iż pomimo to wszystko, wdzięczny ci jestem; mogłabyś kazać mi drożej przypłacić pobyt swój we Francji.
— Najjaśniejszy Panie, zbliżają się do nas.
— A zatem?...
— Ostatnie słówko.
— Słucham.
— Jesteś mądrym i przezornym, Najjaśniejszy Panie, lecz w tym wypadku przyzywaj całą siłą tych dwóch swoich zalet.
— O!... — zawołał, śmiejąc się, Ludwik — od dziś już zaczynam grać swoją role, a zobaczysz, czy mam powołanie do przedstawiania pasterzy. Po podwieczorku, mamy wielki spacer po lesie, a potem kolacja i balet pór roku o dziesiątej wieczorem.
— Wiem o tem.
— Zapały moje tedy wyżej nad sztuczne ognie wybuchną, i będą bardziej bijące w oczy, niż lampiony naszego poczciwego Colberta; tak zajaśnieje to wszystko, że królowe i książę zostaną olśnieni.