Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.
—   53   —

— O!... poznam je, nie goniąc za niemi, ręczę ci za to.
— A to jakim sposobem?...
— Po głosie. Należą do dworu i ta, która mówiła o mnie, ma głos prześliczny.
— O!.. Wasza Królewska Mość, pozwalasz się uwodzić pochlebstwu.
— No, nikt nie powie, że ty używasz tego środka.
— Przebacz, Najjaśniejszy Panie, ja jestem sobie prostaczek.
— Dobrze, dobrze, pójdź, gdzie ci mówiłem.
— A to szczęśliwe zdarzenie. Najjaśniejszy Panie, gdybym śmiał radzić Waszej Królewskiej Mości, radziłbym, ażeby za niemi pogonić.
— Doprawdy?
— A ta namiętność, z której zwierzyłeś mi się, Najjaśniejszy Panie, czy już zapomniana?...
— A!... broń Boże!... Jakże chcesz, aby można zapomnieć oczy takiej, jak panny de La Valliere.
— Ta ma głos tak miły.
— Która?...
— Ta, która kocha słońce.
— Panie de Saint-Agnan!...
— Przebacz, Najjaśniejszy Panie.
— Nie gniewam się, iż przypuszczasz, że lubię przyjemny głos równie, jak piękne oczy. Znam cię, jesteś straszny gaduła: jutro przypłacę zaufanie, jakie mam do ciebie.
— Jakto?...
— Mówię, że jutro wszyscy będą wiedzieli, co myślę o tej biednej de La Valliere: ale ostrożnie, panie Saint-Agnan, tobie tylko powierzyłem moją tajemnicę i jeżeli ktokolwiek wspomni mi o niej, będę wiedział, skąd zdrada.
— Nie lękaj się niczego, Najjaśniejszy panie.
— Dobrze — pomyślał król, uśmiechając się sam do siebie — jutro wszyscy będą wiedzieli, że biegałem za La Valliere.
— Wiesz, Saint-Agnan, — rzekł król, poufale opierając się na ramieniu pana de Saint Agnan i zwracając się na drogę,