Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.
—   176   —

— Udaj się więc do niego, aby wyrobić sobie rozmowę z panem nadintendentem.
— Dobrze, ale pieniądze?
— Już się o to nie turbuj; na dzień i godzinę oznaczoną będziesz je miał.
— Jaśnie wielmożny panie, taka wspaniałomyślność przyćmi królewską, a o wiele przewyższa pana Fouquet!
— Chwilkę, panie... nie uwodźmy się słowami. Ja nie robię darowizny z miljona czterech kroć stu tysięcy liwrów, panie Vanel, ja mam dzieci.
— A, panie!... rozumiem, pożyczasz mi tylko, to dosyć.
— Tak, pożyczam tylko.
— Żądaj procentu i pewności, jakiej ci się spodoba, Jaśnie wielmożny panie, jestem gotów, a i wtenczas powtórzę, że wspaniałomyślnością przewyższasz króla i pana Fouquet. Jakież są pańskie warunki?...
— Zwrot sumy w ciągu lat ośmiu.
— O!... bardzo dobrze.
— Gwarancję stanowić będzie sam urząd.
— Doskonale, i to wszystko?...
— Czekaj, zawaruję sobie prawo odkupienia urzędu, dając ci 500,000 liwrów zysku, gdybyś przy tem urzędowaniu postępował przeciw interesom króla i moim zamiarom.
— A!... a!... — rzekł Vanel, trochę wzruszony.
— Czy warunek ten ma w sobie coś, co ci się nie podoba, panie Vanel? — rzekł Colbert ozięble.
— Nie, bynajmniej — odpowiedział Vanel z pośpiechem.
— A więc podpiszemy umowę, kiedy zechcesz. Ale idź do przyjaciół pana Fouquet.
— W tej chwili.
— I staraj się widzieć z nadintendentem.
— Dobrze, Jaśnie wielmożny panie.
— I nie rób trudności.
— Rozumiem.
— A jak się ułożysz?