Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.
—   200   —

Potem napisał asygnację na miljon czterysta tysięcy liwrów, płatną nazajutrz przed południem.
— Sto tysięcy liwrów zysku!... — krzyknął jubiler — a!... Jaśnie wielmożny panie, co za wspaniałomyślność!
— Panie — odrzekł Fouquet dotykając jego ramienia — są grzeczności, które nigdy nie dadzą się opłacić.
Fouquet, wypuściwszy jubilera bocznemi drzwiami, poszedł przywitać panią de Belliere, którą już inni współbiesiadnicy otaczali. Pani de Belliere była piękna, a tego dnia szczególnie jaśniała wdziękami.
— Czy panowie uważacie — rzekł Fouquet — że pani jest dzisiaj nieporównanie piękna. A wiecie dlaczego?
— Bo jest najpiękniejszą z kobiet — rzekł ktoś z obecnych.
— Nie, ale dlatego, że jest z nich najlepszą. A jednak!...
— A jednak... — odrzekła z uśmiechem.
— A jednak wszystkie brylanty, które pani dziś ma na sobie są fałszywe.
Zarumieniła się.
— O!.. o!... — zawołali wszyscy — to można bez obawy powiedzieć o kobiecie, która ma najpiękniejsze klejnoty w Paryżu!
— I cóż?... — rzekł cicho Fouquet do Pellissona.
— A cóż!... teraz rozumiem — odrzekł tenże. — I dobrze pan zrobiłeś.
— No przecież!... — wyrzekł Fouquet, uśmiechając się!
— Podano do stołu, Jaśnie wielmożny panie, — odezwał się poważnie Vatel.
Biesiadnicy trochę prędzej, niżby to wypadało uczynić w salonach ministra, ruszyli do sali jadalnej, gdzie oczekiwał ich wspaniały widok. Na stołach pośród mnóstwa świateł i kwiatów, jaśniały naczynia złote i srebrne najkosztowniejsze, jakie tylko kiedy można było widzieć: były to resztki owej dawnej okazałości, na którą rzemieślnicy, sprowadzeni przez Medyceuszów z Florencji, wysilali się misternością roboty, dla przyozdobienia stołów pańskich, wówczas kiedy jeszcze dosyć było