Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.
—   127   —

Miałem właśnie cisnąć mu topór na głowę, boć miałem prawo do tego, wszak prawda, proszę pana?... Marynarz na swoim pokładzie tak samo jest panem, jak mieszczanin w swojej izbie... miałem otóż, dla własnej obrony rozciąć na dwoje szlachcica, gdy nagle, (możesz mi pan nie wierzyć, jeśli ci się podoba) gdy nagle, mówię, straszna kareta otworzyła się, nie wiem jakim sposobem, i wylazł z niej jakiś duch w czarnym kasku na głowie i z czarną maską na twarzy, coś tak przerażającego, tak okropnego... i w dodatku wygrażał nam pięścią...
— To był?... — rzekł Athos.
— To był djabeł, proszę pana, ponieważ szlachcic, ujrzawszy go, zawołał ucieszony:
— O!... dziękuję Waszej wysokości.
— To dziwne!... — szepnął hrabia, patrząc na Raula.
— Cóż zrobiliście?... — zapytał tenże rybaka.
— Pojmuje pan, że dwóch takich biedaków to zamało na dwóch szlachciców, a cóż dopiero przeciw djabłu!... Nie pisnęliśmy ani słówka, ani ja, ani mój towarzysz, tylko jednym susem znaleźliśmy się w morzu: byliśmy, o jakie osiemset stóp od wybrzeża....
— A potem?
— Potem, proszę pana, ponieważ wiatr dął z południo-wschodu, barka płynęła dalej i utknęła na mieliźnie przy Ś-tej Małgorzacie.
— A podróżni?...
— Ba!... niema strachu!... Najlepszy dowód, że jeden był djabłem i pomagał drugiemu, bo skoro dopłynęliśmy do statku, widząc, iż stanął na piaskach, to zamiast zastać obydwóch rozbitych przez uderzenie, nie zastaliśmy nikogo na pokładzie, proszę pana, nic, nawet karety.
— Dziwne!... doprawdy dziwne!... — powtarzał hrabia. — Lecz potem, przyjacielu, cóżeście robili?
— Zaniosłem skargę do gubernatora Ś-tej Małgorzaty, który nakiwał mi palcem pod nos i oświadczył, że jeżeli mu będę podobne brednie opowiadał, to mi zapłaci za nie rzemieniem...