Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IV.djvu/094

Ta strona została przepisana.
Aniela.

W mojém? — Dla Boga!

Gustaw.

Matka uproszona...

Aniela.

Ach będzie, będzie, tego się nie boję.
Lecz koniec końców, cóż potrafi ona?

Gustaw.

Stryja przebłaga,

Aniela (radośnie).

Prawda, wyśmienicie!
Biegnę bez zwłoki, tu idzie o życie.

Gustaw.

Przebóg! nie teraz — miałaby przyczynę
Oskarżać stryja o zbyt wielką winę,
Że twą spokojność, nawet przyszłość całą,
Chcąc mnie powierzyć, narażał zbyt śmiało.
Toby ich przyjaźń niemylnie zerwało,
A ja nieszczęsny, cel gniewu stron obu,
Cóżbym mógł zrobić, jak wstąpić do grobu!

Aniela.

Ach, cóż więc czynić?

Gustaw.

Chcesz mi pomódz?

Aniela.

Chętnie.

Gustaw.

Zostańmy zatém tak jak do téj chwili:
Ja niby zawsze zakochany w tobie,
Ty na tę miłość patrząc obojętnie;
A później, gdy nas już będą naglili,
Głośne, wyraźne oświadczenie zrobię.
Ty mi odmówisz w podobnym sposobie;