Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IV.djvu/336

Ta strona została przepisana.
Antonio.

Nie inaczej. Chciałem się już rzucić na niego, gdy jej oczy zapłakane wznoszą się na mnie, a ręce złożone zdają się wzywać pomocy ale i roztropności razem.

Lizeta.

I cóż zrobiłeś? zaczynam być niespokojną — cóż się stało z tą nieszczęśliwą?

Antonio.

Daje znak, że jej nie odstąpię, że ją chcę ratować i postępuję zdaleka za niemi; a przekonawszy się, że idą drogą ku Florencyi, wracam, zbieram tłómoczek, wyprzedzam ich niebawem i tu staję przed niemi. Burza powstaje, tu muszą nocować, znajdę zatém z twoją pomocą sposobność dowiedzenia się o wszystkiém i zaradzenia nieszczęściu.

Lizeta.

Jeżeli tylko jest do zaradzenia.

Antonio.

Nie wzywałaby pomocy, gdyby podobieństwa nie było.

Lizeta.

Cóż mam czynić?

Antonio (po krótkiém milczeniu).

Dom pełny, nigdzie miejsca. — Niech w tym pokoju nocują.

Lizeta.

Chyba na tych krzesłach, ale i tu sami nie będziecie: to łóżko już zajęte. — Bombalo Szarlatan położył na niém swoje rzeczy.

Antonio.

Rzeczy?

Lizeta.

Swój parasol.