Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom V.djvu/270

Ta strona została przepisana.
(bierze go za barki i z czułością w oczy patrzy)

A bodaj ci nóżka spuchła!
Jakiś ładny — jak serduszko —
Ty młodniejesz co godzina.

(ściskają się kilkakrotnie)

Mój Jasieńku, moja duszko —
Siadajże no — pogadamy —

(odbiera mu kapelusz i siadają obydwaj)

Ot tak. — Ot tak — (kładąc mu rękę na kolanie) Poczciwina!
(p. k. m.) Cóż nowego dzisiaj mamy?

(Twardosz siedzi bardzo wyprostowany — skrzyżowane nogi kryjąc pod krzesło — oczy nieustannie w dół spuszczone patrzą na kręcące się w koło palce — cały jak z kamienia)
Twardosz.

Nic.

Łatka (p. k. m.)

Wiatr dzisiaj — źle się dzieje —

Twardosz (p. k. m)

Źle.

Łatka.

Dla czego?

Twardosz.

Bo wiatr wieje.

Łatka (na stronie).

A na kupno głosu nie ma —
Wziął mnie za łeb — wziął i trzyma. —
(głośno) Aj, aj, Jasiu, grzech prawdziwie,
Że nie zajrzysz nigdy do mnie —
Zjadłbyś czasem skromnie, skromnie,
Ale w dobrej komitywie. —