Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XI.djvu/202

Ta strona została przepisana.

Niechby kto spróbował pisać, słowo po słowie, co taki Krzyżanowski rozpowiada i niechby komu potem odczytał, a pewnie znaleźliby obydwa, że słuchana z upodobaniem powieść, jest tylko nudną i bez sensu ramotą. — Zkądże to pochodzi? Oto brakuje świeżości improwizacyi — uniesienia rzetelnego — mimiki stosownéj — figury charakterystycznéj opowiadacza a nadewszystko jego wiary, że wiarę wzbudza w słuchaczach. Słowem, trzeba prawdy kłamstwa, aby kłamstwo zająć mogło.
Mam Krzyżanowskiego przed oczyma, kiedy po kilkodniowym pobycie odjeżdżał. Szkapa podkasała — terlica węgierska — sakwy przewieszone z tyłu, a płaszcz z przodu — z pod płaszcza zaś wyglądała zgięta podług siodła szyna żelaza, wykutego w Ciśnie, na wieczną pamiątkę. Wsiadł Pan Krzyżanowski urznąwszy sieczki parę razy, skropił szkapę harapem, ruszył z kopyta a pochylony jak w ukłonie aż za bramą czapkę włożył.
Jenerał Józef Kalinowski, który lubił do prawdy, wiele nieprawdy dodawać, gniewał się, par jalousie de métier, na Ignacego Cetnera, że ten kłamał bez konceptu. — „Co to może kogo obchodzić, mówił, że Pan Ignacy 300.000 fur gnoju wywiózł, albo że ma 100.000 owiec.“ — I w saméj rzeczy, kłamstwo o tyle tylko jest znośném i bawić nawet może, o ile w niém jest dowcipu, inwencyi, poezyi. — Naprzykład, jeden ze znajomych Ojca, żałuję żem jego nazwisko zapomniał, rozpowiadał o swoich podróżach po całym świecie lubo nigdy nie był za granicą Polski. — „Raz, mówił, będąc w Ameryce, zabłądziłem w lesie. Im daléj w las, tém las gęstszy a droga