Moc tej cięciwy, która strzały swojé,
Kieruje zwykle do błogiego celu.[1]
Wprawdzie — jak często widzieć się to zdarza,
Że forma z myślą mistrza się nie godzi,
Bo na odpowiedź materja jest głucha;
Tak też istota, choć tamtędy gnana,
Jeżeli możność zbaczania posiada,
Nieraz od tego uchyla się biegu,
Ilekroć tylko pęd jej początkowy
Zwodnicza roskosz nawróci ku ziemi:
Tak ogień z chmury na dół spadać może.[2]
Nie masz się tedy dziwić, jako mniemam,
Wznoszeniu swemu, równie jak i temu
Że potok z góry do stóp jej upada.
Byłoby dziwnem, gdybyś uwolniony
Od wszelkich zawad, zasiadł tam na dole,
Jakby do ziemi przylgnął ogień żywy.[3]“
Potem znów oczy zwróciła ku niebu.
1. Poeta, wyrażając się przenośnie, chce powiedzieć, że dotąd dość mu było pomocy Muz, które miały siedlisko swoje na jednym ze szczytów Parnasu (Cyteronie); ale teraz przystępując do opiewania cudów widzianych w Raju, potrzeba mu jeszcze pomocy samego Feba, czyli Appolina, którego przybytkiem był drugi szczyt Parnasu (Helikon).