Strona:PL Artur Oppman - Legendy warszawskie.djvu/051

Ta strona została uwierzytelniona.

nem, jak pieczone jabłko; ale źrenice w tej twarzy, ogromne, czarne, jarzyły się, jak pochodnie gorejące, a taką miały moc i potęgę te oczy, że, gdyś w nie spojrzał, zdawało ci się, iż na wielkoluda spozierasz, i mimowiednie budziły się w tobie lęk, podziw i uszanowanie dla tej niepozornej, a jednak imponującej postaci.
U sufitu komnaty wisiał wypchany krokodylek łokciowy, w kącie stała mumja egipska, na oknie w słojach rozlicznych pławiły się ropuchy, węże, padalce, robaki jakieś zamorskie. A wszędzie, gdzieś spojrzał, księgi, księgi i księgi.
Gdy mistrz Ostroga z żoną i z imć panem rajcą Strubiczem weszli do doktora Fabuli, ów podniósł oczy od foljantu, w którym coś czytał z ciekawością i zadowoleniem ogromnem, bo aż się uśmiechał radośnie, ale, zobaczywszy wchodzących,