Strona:PL Artur Oppman - Polski zaklęty świat.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.

I szepnie mordką małą:
„Żaczku, idź za mną śmiało,
Przez lądy i przez wodę
Do piekła cię zawiodę!“


Idą. Przez bory; puszcze, gdzie sina Wisła pluszcze, przez góry, śnieżne Tatry, gdzie wyją mroźne wiatry, przez drogi przeraźliwe, gdzie włazisz wciąż w pokrzywę i przez pustynię piachu, gdzie niema nic, prócz strachu.
Wreszcie po dniach już wielu zbliżają się do celu: prosta jak strzelił droga, a na niej ciżba mnoga; poszóstne pędzą cugi, na koniach strojne sługi, śmiechami brzmi kolaska, a foryś z bicza trzaska.
I co zadziwia żaka, że droga jakaś taka, iż rzadko tam się zdarza napotkać gdzie nędzarza. Ci ścieżką wąską, trudną, ciernistą i mniej ludną, brną o kawałku chleba, by wkońcu zajść — do nieba.
Myszka wciąż mknie na przedzie: do piekła malca wiedzie; krwawieje zachód słońca, omdlewa żak z gorąca: piekielne te upały buchają z czarnej skały i słychać wrzawę wściekłą:
To było właśnie piekło!
Kropidło żak dobywa, flaszkę odkorkowywa i kropi w lewo, w prawo diabłów, lecących lawą; straszliwy ryk się zrobił, jakbyś sto wieprzów pobił, aż któryś z biesów krzyczy:

„Czego waść sobie życzy?“

„Odebrać od was muszę
Cyrograf na swą duszę!“

— „Cyrograf? Pierwsze słyszę!
Niech na Berdyczów pisze!

— Cyrograf? Skądże znowu?
A to mi skarb do łowu!

— Takie to jeszcze mate,
A takie już zuchwałe!

— Hej! kija dać kawalca!“

Tak drwią rogacze z malca...