Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/281

Ta strona została uwierzytelniona.

— Głos twój przeraża mnie, ciągnęła młoda dziewczyna, dziwnie jest zmieniony... Co tobie? co się tobie dzieje? gdzie cię boli? Tobie niedobrze! — Lekarza! krzyknęła. Jonatas, na pomoc!
— Cicho, Paulino, cicho, odparł Rafael odzyskując panowanie nad sobą. Chodźmy stąd. Jest tu może jakiś kwiat, którego zapach mnie mdli. Może to ta werwena?
Paulina skoczyła ku niewinnej roślinie, chwytając ją za łodygę i rzucając w ogród.
— O mój aniele! wykrzyknęła obejmując Rafaela uściskiem silnym jak ich miłość i podając mu z tkliwą zalotnością wiśniowe wargi do pocałunku, widząc jak bledniesz, zrozumiałam że jabym cię nie przeżyła: twoje życie jest mojem życiem. Rafaelu, dotknij ręką moich pleców. Czuję w nich jeszcze mróz. Wargi twoje są palące. A twoja ręka?... jest jak lód, dodała.
— Szalona! wykrzyknął Rafael.
— Czemu ta łza? Daj mi ją wypić.
— O Paulino, Paulino, zanadto mnie kochasz!
— W tobie się dzieje coś niezwykłego, Rafaelu?... Bądź szczery, ja wnet odgadnę twoją tajemnicę. Daj mi to, rzekła biorąc jaszczur.
— Jesteś moim katem! wykrzyknął młody człowiek, spoglądając ze zgrozą na talizman.
— Jaki zmieniony głos! rzekła Paulina, upuszczając ów złowrogi symbol losu.
— Kochasz mnie? spytał.
— Czy cię kocham, cóż za pytanie?
— Więc zostaw mnie, idź.