Strona:PL Balzac-Ludwik Lambert.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

Ten bogaty zbiór anegdot naukowych zebranych w tylu książkach przeważnie godnych wiary, posłużył zapewne na wyrób papierowych tutek; praca ta, conajmniej ciekawa, poczęta przez najbardziej zadziwiającą z ludzkich pamięci, musiała zaginąć. Między wszystkiemi dowodami które wzbogaciły dzieło Lamberta, znalazła się historja zaczerpnięta w jego rodzinie, którą opowiadał mi nim rozpoczął swój traktat. Fakt ten, odnoszący się do po-istnienia istoty wewnętrznej (jeżeli wolno mi ukuć nowe słowo dla oddania nienazwanego zjawiska), uderzył mnie tak żywo, żem go zachował w pamięci. Rodzice jego musieli podjąć proces, którego przegrana splamiłaby ich cześć, jedyne mienie jakie posiadali na świecie. Wielkie zatem przechodzili wzruszenia, kiedy chodziło o rozstrzygnięcie, czy mają ustąpić niesłusznej napaści pozywającego, czy też się bronić. Narada toczyła się w jesienną noc, przy lichym ogniu, w izdebce garbarza i jego żony. Wezwano na radę paru krewnych, oraz pradziadka Ludwikowego po matce, starego rolnika pochylonego wiekiem, ale o czcigodnej i majestatycznej twarzy, jasnych oczach i skąpych siwych włosach rosnących w paru kępkach na pożółkłej czaszce. Podobnie jak obi u murzynów, sagamore u dzikich, był on jakgdyby proroczym duchem, którego radzono się w ważnych chwilach. Ziemię jego uprawiały wnuki, żywiąc go i obsługując; on im przepowiadał deszcz, pogodę, wskazywał porę w której należało skosić łąkę lub zebrać zboże. Barometryczna ścisłość jego orzeczeń była sławna, i wciąż pomnażała zaufanie i cześć które go otaczały. Całe dnie spędzał siedząc nieruchomo na krześle. Ten stan ekstazy był mu zwyczajny od czasu śmierci żony, dla której miał bardzo żywe i wierne przywiązanie. Narada toczyła się przy nim, nie zdawało się jednak aby na to zwracał wiele uwagi.