Strona:PL Balzac - Kuratela i inne opowiadania.djvu/197

Ta strona została przepisana.

nerwowej gorączki. Choroba robiła szybkie postępy, pielęgnowaliśmy go. Z początku, Justyn sprowadził naczelnego lekarza szpitala, w którym pracował. Ja, który zajmowałem wówczas pokój sam jeden, byłem najgorliwszą z pielęgniarek; ale wszystkie starania, cała wiedza były daremne. W styczniu 1838, Marcas uczuł sam, że ma już tylko kilka dni życia. Mąż stanu, któremu pół roku służył za mózg, nie zaszedł go odwiedzić, nie posłał nawet dowiedzieć się o niego. Marcas mówił przed nami z głęboką wzgardą o rządzie; wątpił o losach Francji i to zwątpienie spowodowało jego chorobę. Zdawało mu się, że ujrzał zdradę w sercu władzy; nie zdradę namacalną, uchwytną, faktyczną; ale zdradę kryjącą się w systemie, w poddaniu interesów kraju egoizmowi kasty. To jego przeświadczenie o upadku kraju wystarczało aby podsycać chorobę. Byłem świadkiem propozycyj jakie mu czynił jeden z wodzów stronnictwa, które on zwalczał. Jego nienawiść do tych, którym próbował służyć, była tak silna, że byłby chętnie przystał do koalicji, która zaczynała się tworzyć wśród ludzi ambitnych, mających przynajmniej jedną myśl, mianowicie strząsnąć jarzmo dworu. Ale Marcas odpowiedział wysłannikowi owem historycznem: „Zapóźno“.
Marcas nie zostawił ani grosza na pogrzeb. Mieliśmy z Justynem wiele trudu, aby mu oszczędzić hańby wozu ubogich. Szliśmy we dwóch, sami, za trumną Z. Marcasa, którą rzucono do wspólnego dołu ma cmentarzu Montparnasse.
Patrzyliśmy na siebie smutno, słuchając tego opowiadania, ostatniego jakie słyszeliśmy z ust Karola Rabourdin, w wilję dnia, w którym wsiadł w Hawrze ma statek, aby odpłynąć na wyspy Malajskie; znaliśmy bowiem niejednego Marcasa, niejedną ofiarę wierności i zapału wynagrodzonych zdradą i zapomnieniem.

Jardies, maj 1840.