Strona:PL Balzac - Kuratela i inne opowiadania.djvu/98

Ta strona została przepisana.

ducha tak żywa, że górowała nad ubóstwem. Żadnej z potężnych namiętności które wiodą człowieka do dobrego jak do złego, które zeń czynią zbrodniarza albo bohatera, nie brakowało tej szlachetnie rzeźbionej twarzy, bladej jak bywa u Włochów, ze szpakowatemu brwiami. Brwi te rzucały cień na głębokie bruzdy; budziły lęk że się ujrzy w nich blask myśli, tak jak człowiek się obawia, aby w otworze groty nie pojawiło się paru zbójców zbrojnych w pochodnie i sztylety. Był lew w tej klatce z ciała, lew, którego wściekłość zużyła się daremnie na żelaznych kratach. Pożar rozpaczy zgasł w swoich popiołach, lawa ostygła, ale bruzdy, wstrząśnienia, resztka dymu, świadczyły o gwałtowności wybuchu, o spustoszeniach ognia. Myśli te, obudzone na widok tego człowieka, były równie gorące w mojej duszy jak były zimne na jego twarzy.
Między każdym kontredansem, skrzypek i flet, poważnie zajęci szklanką i butelką, zawieszali instrument na guziku zrudziałego surduta, sięgali ręką do małego stoliczka pomieszczonego pod oknem gdzie znajdowała się ich kantyna, i ofiarowywali Włochowi pełną szklankę, której nie mógł wziąć sam, stół bowiem znajdował się za jego krzesłem. Za każdym razem klarnecista dziękował im przyjaznem skinieniem. Ruchy ich miały tę precyzję, która zawsze zdumiewa u ślepców, dając złudzenie że widzą. Zbliżyłem się aby się im przysłuchać: ale kiedy byłem blisko, zauważyli mnie, nie uczuli zapewne we mnie robotnika i zamilkli.
— Skąd wy jesteście, wy co gracie na klarnecie?
— Z Wenecji, odparł ślepy z lekkim akcentem włoskim.
— Czyście się urodzili ślepi, czy też oślepliście z...
— Z przypadku, odparł żywo; przeklęta jaskra.
— Wenecja to piękne miasto, zawsze miałam ochotę tam pojechać.
Fizjognomja starca ożywiła się, zmarszczki jego drgnęły, zdawał się silnie wzruszony.
— Gdybym ja tam z panem pojechał, nie straciłby pan swego czasu, rzekł.