Strona:PL Balzac - Małe niedole pożycia małżeńskiego.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

Było tak gorąco, że jednemu z obecnych mężczyzn, znacznie wcześniej jeszcze, przyszło na myśl odetchnąć świeżym powiewem nocy; stanął przeto w rogu balkonu, ponieważ zaś w oknie było dużo kwiatów, przyjaciółki mogły mniemać że są zupełnie same. Mężczyzna ten był jednym z najlepszych przyjaciół autora.
Jedna z mężatek, oparta o drzwi, stała niejako na czatach, obejmując okiem buduar i sąsiedni salon. Druga wcisnęła się wgłąb, jakgdyby chcąc się zasłonić przed przeciągiem, złagodzonym zresztą przez zasłony z muślinu i przez jedwabne portjery.
Buduar był w tej chwili pusty, bal zaczynał się właśnie, stoliki do gry stały gotowe, wabiąc zielonem suknem i taljami kart jeszcze w wiotkiej osłonce narzuconej im przez urząd skarbowy. Tańczono drugiego kadryla.
Ktokolwiek uczęszcza na bale, zna ten moment wielkich zabaw, gdy nie całe towarzystwo jeszcze się stawiło, lecz sale już są pełne, — moment, który zawsze budzi niepokój w sercu pani domu. Jest to, w odpowiednich proporcjach oczywiście, chwila podobna tej, która, na polu bitwy, rozstrzyga o zwycięstwie lub przegranej.
Rozumiecie teraz, w jaki sposób to, co miało być głęboko ukrywaną w sercu tajemnicą, dostąpiło dziś zaszczytu prasy drukarskiej.
— I cóż, Linko?
— I cóż, Stefo?
— Jakże?
— A ty?
Podwójne westchnienie.
— Nie pamiętasz już naszej umowy?
— Owszem...
— Czemuż więc nie przyszłaś mnie odwiedzić?
— Nigdy nie jestem sama, ledwie tutaj mogłam się wyrwać na chwilę...
— Ach, gdyby Adolf postępował w ten sposób! wykrzyknęła Karolina.