Strona:PL Balzac - Małe niedole pożycia małżeńskiego.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

jest zawartością sześciu osób; — okoliczność nie obojętna dla twego jedynego konia.
Z głębi powozu, wychylają się, niby dwa kwiaty, twoja żona — rozkwitła róża, i jej matka — malwa o bogato rozkładających się płatkach. Te dwa kwiaty żeńskiego rodzaju szczebiocą i rozmawiają o tobie, gdy hałas kół i twoja skupiona uwaga jako woźnicy, pomnożona troskliwością ojca rodziny, nie pozwalają ci słyszeć treści rozmowy.
Na przedniem siedzeniu, mieści się zgrabna piastunka z dziewczynką na kolanach; obok chłopiec, ustrojony w czerwoną koszulę w zakładki. Pociecha ta wychyla się nieustannie, drapie się na poduszki, czem już tysiąc razy ściągnęła na siebie sakramentalne: — Adolfku, bądź grzeczny, — lub: Ostatni raz biorę cię na spacer! — słowa, o których wie że są czczą pogróżką wszystkich matek.
Biedna mama w duchu znudzona jest niesłychanie rozpuszczonym chłopcem; dwadzieścia razy miała się już unieść i dwadzieścia razy uspokoiła ją twarzyczka uśpionej dziewczynki.
— Jestem matką, powiada sobie. Wreszcie, udaje się jej poskromić małego Adolfka.
Doprowadziłeś do skutku bohaterski projekt, aby wywieźć na spacer całą rodzinę. Wyjechałeś rano z domu, gdzie wszystkie średnio zamożne małżeństwa cisnęły się do okien, zazdroszcząc ci przywileju twoich stosunków majątkowych, dającego ci możność wyjechania za miasto i powrotu bez pośrednictwa publicznych dorożek. I oto przepędziłeś nieszczęśliwą normandzką szkapę przez cały Paryż do Vincennes, z Vincennes do Saint-Maur, z Saint-Maur do Charenton, z Charenton do jakiejś wysepki, która wydała się żonie i teściowej piękniejsza niż wszystkie poprzednie widoki.
— Jedźmy do Maisons!... wykrzyknęły panie.
Jedziesz więc do Maisons, koło Alfort. Wracasz lewym brzegiem Sekwany, w tumanach iście olimpijskiego kurzu, odznaczającego się czarnością sadzy. Koń wlecze z wysiłkiem twoją rodzinę;