Strona:PL Balzac - Małe niedole pożycia małżeńskiego.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

ma słuszność. Zawsze to oszczędność zjeść obiad u siebie, odparła teściowa.
— Adolfie, wykrzykuje twoja żona podrażniona słowem oszczędność, jedziemy tak wolno, jakbyś nas chciał doprowadzić do morskiej choroby, w dodatku wleczesz się, jakby umyślnie, w tych kłębach kurzu. Co ty wyprawiasz? suknia i kapelusz będą zupełnie na nic!
— Wolisz, abym zaprzepaścił konia? odpowiadasz, sądząc że to ostateczny argument.
— Tu nie chodzi o konia, ale o dziecko które umiera z głodu: siedm godzin nic nie miało w ustach. Popędźże konia. Doprawdy, możnaby myśleć, że więcej dbasz o swoją szkapę niż o dziecko.
Boisz się konia bodaj trącić batem; mógłby jeszcze znaleźć w sobie resztkę sił, aby ponieść i puścić się galopem.
— Nie, Adolf chyba mnie umyślnie drażni, jedzie coraz wolniej! wykrzykuje młoda kobieta do matki. Dobrze, jedź jak ci się podoba. Potem powiesz, że jestem rozrzutna, gdy będę musiała kupić sobie nowy kapelusz.
Rzucasz kilka słów, które giną w turkocie.
— Ależ ty mówisz rzeczy bez żadnego sensu!
Starasz się tłómaczyć dalej, zwracając głowę do powozu i znów zerkając na konia, aby uniknąć możliwego wypadku.
— Dobrze! potykaj się! wywróć, uwolnisz się od nas na dobre! Adolfie! twój syn umiera z głodu, blady jest jak ściana!
— Ależ Karolino, wtrąca teściowa, Adolf przecież robi co może...
Nic tak nie drażni człowieka, jak być wziętym w obronę przez własną teściową. Jestto czysta obłuda; w gruncie, dama zachwycona jest nieporozumieniem; toteż, łagodnie, z nieskończonemi ostrożnościami, dolewa oliwy do ognia.
Gdy wreszcie dotarłeś do rogatki, żona zaniemiała, nie mówi