drość wywołaną pięknem dziełem, tak jak zachwyty wyrażają przyjemność, wzbudzoną przez lichotę, która uspokaja ich miłość własną.
Kwiat każdy jakieś słowo natury wyraża:
Tryumf piękna, miłości, róża głosi światu,
Wdzięk prostoty z fiołków płynie aromatu,
A skromność białej lilji w blask się przeobraża.
Lecz kamelja, z potwornych kultur wirydaża
Wyrosła, obca życiu, miłości i latu:
Róża — bez woni, lilja — lecz bez majestatu,
Czczość dziewiczą kaprysem zalotnym rozmarza.
Przecie, w strojnym teatrze, w tych świateł potoku
Co wnętrze lóż omgleniem złocistem przystraja,
Jakże cudną pięknością płonie białość wasza!
Alabastrowe gwiazdy! rozsiane w pomroku
Czarnych włosów tych kobiet, których wdzięk upaja
Jak cudotwórcze piękno marmurów Fidjasza.
— Co pan myśli o moich biednych sonetach? zapytał wprost Lucjan.
— Chce pan prawdy? rzekł Lousteau.
— Jestem natyle młody iż kocham ją jeszcze, a nadto pragnę zwyciężyć, abym nie miał wysłuchać jej bez obrazy, choć nie bez rozpaczy, odparł Lucjan.
— Zatem, drogi panie, zakrętasy pierwszego sonetu zwiastują dzieło rodem z Angoulême, które z pewnością zbyt wiele cię kosztowało abyś się go mógł wyrzec; drugi i trzeci czuć już Paryżem; ale czytaj pan jeszcze! dodał, czyniąc gest, który wydał się uroczy wielkiemu poecie z prowincji.
Zachęcony tą prośbą, Lucjan przeczytał z większą odwagą sonet, który upodobali sobie d’Arthez i Bridau, może dla jego koloru.