Strona:PL Balzac - Stracone złudzenia.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

książek, oddając im własne ich weksle miast pieniędzy. Posiadał pewne wykształcenie, które służyło mu na to, aby starannie unikać poezji i nowoczesnych powieści. Lubił nad wszystko małe przedsięwzięcia, książki użyteczne, których całkowita własność kosztowała go tysiąc franków i które mógł eksploatować dowoli, tak np. Historja Francji dla dzieci, Buchalterja w dwudziestu lekcjach, Botanika dla panienek. Wypuścił już z rąk parę dobrych książek, wymęczywszy wprzód autorów dwudziestokrotnemi wizytami, nie mogąc się zdecydować na nabycie. Kiedy mu wymawiano tchórzostwo, pokazywał sprawozdanie ze sławnego procesu, którego skrypt, wycięty z dzienników, nie kosztował go nic, a które przyniosło mu dwa do trzech tysięcy.
Barbet, był to księgarz-strachajło, który żyje chlebem i orzechami, wypuszcza jaknajmniej weksli, nicuje rachunki, obrywa je, roznosi sam książki niewiadomo gdzie, ale, koniec końców, sprzedaje i robi pieniądze. Był on postrachem drukarzy, którzy nie wiedzieli jak z nim sobie radzić: płacił ich z potrąceniem sconta i obrzynał rachunki wypatrzywszy chwilę pilnej potrzeby; następnie omijał tych, których raz oporządził, lękając się jakiej podrywki.
— Cóż, idzie interes? rzekł Lousteau.
— Ech, panie drogi, rzekł poufale Barbet, mam w sklepie sześć tysięcy tomów do zbytu. Owóż, jak mówił pewien doświadczony księgarz, łatwo się książki pisze, ale trudno sprzedaje. To żaden towar.
— Gdybyś zaszedł do jego sklepu, drogi Lucjanie, rzekł Stefan, ujrzałbyś, na ladzie dębowej (nabytek z licytacji jakiejś winiarni), nieobciętą łojówkę, wówczas bowiem spala się mniej szybko. Oświecony tym blaskiem, ujrzałbyś półki próżne. Aby strzec tej nicości, chłopczyna w niebieskiej kamizoli dmucha sobie w palce, tupie nogami lub wali się po bokach dorożkarską modą. Ot, patrz! nie więcej książek niż ja ich mam tutaj. Nikt nie może odgadnąć, co tam właściwie za handel się uprawia.
— Oto trzymiesięczny weksel na sto franków, rzekł Barbet,