Strona:PL Balzac - Stracone złudzenia.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

żeby ją wzruszać. Dowcip nie jest tutaj w cenie. Wszystko dziś zależy od Floryny i od Koralji, które są czarujące, urocze. Te dwie istoty mają spódniczki bardzo kuse, wykonują taniec hiszpański, mogą porwać publiczność. Ten spektakl to niby partja ecarté. Jeżeli dzienniki kropną parę artykulików, mogę, w razie powodzenia, zarobić trzykroć.
— Już rozumiem: skończy się na sukcesie literackim, rzekł Finot.
— Jest zmowa uplanowana przez trzy sąsiednie teatry; będą nawet gwizdali; ale postarałem się o to aby sparować figiel. Przepłaciłem klakę nasłaną przeciw mnie, będą gwizdali niezręcznie. Oto dwaj przemysłowcy, którzy, aby zapewnić tryumf Koralji i Florynie, wzięli każdy po sto biletów i rozdali je znajomym, gotowym, w potrzebie, wyrzucić oponentów za drzwi. Obwiesie, zapłacone dwa razy, pozwolą się wyrzucić, a tego rodzaju egzekucja zawsze dobrze usposabia publiczność.
— Dwieście biletów! cóż za szacowni ludzie! wykrzyknął Finot.
— Tak. Dajcie mi jeszcze dwie ładne aktorki tak suto utrzymywane jak Floryna i Koralja, a jakośbym się wyplątał.
Od dwóch godzin, w uszach Lucjana, wszystko streszczało się w pieniądzu. W teatrze jak w księgarni, w księgarni jak w dzienniku, o sztuce, sławie, nie było mowy. Te uderzenia sztancy menniczej, raz po razu walące w głowę jego i serce, stawały mu się męczarnią. Gdy orkiestra grała uwerturę, nie mógł się wstrzymać aby oklaskom i świstom wzburzonego parteru nie przeciwstawić scen spokojnej i czystej poezji, jakich kosztował w drukarni Dawida, gdy obaj oglądali cudy sztuki, szlachetne tryumfy genjuszu, sławę o białych skrzydłach. Przypomniał sobie wieczory Biesiady i łza zabłysła w oczach poety.
— Co tobie? spytał Lousteau.
— Widzę poezję na śmietniku, rzekł.
— Ech, mój drogi, ty jeszcze masz złudzenia!
— Zatem trzeba tutaj pełzać i cierpieć tego grubego Matifata