Strona:PL Balzac - Stracone złudzenia.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.

Wydobył z kieszeni wytworny pugilares, wyjął zeń trzy tysiącfrankowe bilety, położył na talerzu i podał Lucjanowi dworskim ruchem, mówiąc:
— Czy pan zadowolony?
— Owszem, odparł poeta, który uczuł iż zalewa go nieopisana błogość na widok fantastycznej sumy.
Lucjan powściągnął się, ale miał ochotę śpiewać, skakać, wierzył w tej chwili w cudowną lampę, w czarnoksiężników; wierzył w swój genjusz.
— Zatem, Stokrocie są moje, rzekł księgarz; ale nie będzie pan zaczepiał nigdy żadnego z moich wydawnictw?
Stokrocie są pańskie; ale nie mogę wiązać mego pióra; należy ono do moich przyjaciół, jak ich pióro do mnie.
— Ależ, ostatecznie, stajesz się pan jednym z moich autorów. Wszyscy moi autorzy są mymi przyjaciółmi. Zatem, przyrzekasz nie szkodzić interesom firmy, nie uprzedziwszy mnie o atakach iżbym mógł im zapobiec.
— Zgoda.
— Na pańską sławę, rzekł Dauriat podnosząc szklankę.
— Widzę, że pan czytał Stokrocie, rzekł Lucjan.
Dauriat nie zmieszał się.
— Moje dziecko, kupić Stokrocie nie znając ich, to najpiękniejszy komplement na jaki może pozwolić sobie księgarz. Za pół roku, będziesz wielkim poetą; będziesz miał prasę, boją się ciebie, nie będę miał najmniejszego kłopotu ze sprzedażą pańskiej książki. Ja jestem ten sam kupiec co przed czterema dniami. Nie ja się zmieniłem, ale pan: w zeszłym tygodniu, pańskie sonety były dla mnie warte tyle co liście kapusty; dziś, pozycja pańska zrobiła z nich banknoty.
— Zatem, rzekł Lucjan, którego sułtańska rozkosz posiadania pięknej kochanki przy boku, jak również pewność powodzenia czyniły drwiącym i cudownie impertynenckim, jeżeli nie czytał pan moich sonetów, czytał pan w każdym razie mój artykuł.