Strona:PL Balzac - Stracone złudzenia.djvu/277

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wreszcie, zadecydujemy to, kiedy dzieło będzie wydrukowane, rzekł Fendant.
— Jak panowie chcecie, rzekł Lucjan, byle tytuł mi odpowiadał.
Po przeczytaniu i podpisaniu umowy, wymianie duplikatów, Lucjan schował do kieszeni weksle z nieopisanem zadowoleniem. Następnie, wszyscy czterej udali się do mieszkania Fendanta, gdzie czekało ich najpospolitsze śniadanie: ostrygi, befsztyki, nereczki na szampańskiem i ser Brie; ale menu temu towarzyszyły wyborne wina, dzięki Cavalierowi, który znał komiwojażera robiącego w winach. W chwili gdy siadali do stołu, zjawił się drukarz; chciał zrobić niespodziankę Lucjanowi, przynosząc dwa pierwsze arkusze korekty.
— Chcemy jechać jak najszybciej, rzekł Fendant; rachujemy na pańską książkę, a djabelnie nam trzeba sukcesu.
Śniadanie, zaczęte w południe, skończyło się koło piątej.
— Gdzie znaleźć pieniądze? rzekł Lucjan do Lousteau.
— Chodźmy do Barbeta, odparł Stefan.
Przyjaciele, nieco podnieceni winem, puścili się w kierunku Wybrzeża.
— Koralja jest w najwyższym stopniu zdumiona katastrofą jaka spotkała Florynę; Floryna powiedziała jej o tem dopiero wczoraj, przypisując tobie to nieszczęście; była tak rozżalona, iż zdawało się że jest gotowa cię puścić, rzekł Lucjan do Stefana.
— To prawda, odparł Lousteau, który nie wytrwał w ostrożności i otworzył serce Lucjanowi. Mój przyjacielu, bo jesteś moim przyjacielem, Lucjanie, pożyczyłeś mi tysiąc franków i upomniałeś się o nie dopiero raz... Strzeż się gry. Gdybym nie grał, byłbym szczęśliwy. Długów mam jak włosów na głowie. Mam w tej chwili komornika i woźnego trybunału na karku; kiedy idę do Palais-Royal, zmuszony jestem omijać przylądki.
W języku viveurów, omijać przylądek, znaczy robić koło, bądź aby nie przejść blisko wierzyciela, bądź aby ominąć miejsce