Strona:PL Balzac - Stracone złudzenia.djvu/317

Ta strona została uwierzytelniona.

Lucjan znalazł się na placu Vendôme, ogłuszony jak człowiek który otrzymał w głowę cios maczugą. Wrócił pieszo przez bulwary, usiłując zdać sobie sprawę z samego siebie. Ujrzał się igraszką ludzi zawistnych, chciwych i przewrotnych. Czemże był w tym świecie ambicji? Dzieckiem, które biegło za uciechami i rozkoszami próżności, poświęcając im wszystko; poetą bez głębszego zastanowienia, lecącym od światła do światła jak motyl, bez stałego planu, jak niewolnik okoliczności, myśląc dobrze a czyniąc źle. Sumienie stało mu się bezlitosnym katem. W rezultacie, nie miał grosza, a czuł się wyczerpany pracą i cierpieniem. Jego artykuły musiały ustępować miejsca artykułom Merlina i Natana. Szedł tak przed siebie, zatopiony w refleksjach; idąc, ujrzał, w kilku czytelniach literackich które zaczęły, obok dzienników, dawać do czytania i książki, afisz, gdzie, pod dziwacznym tytułem, zupełnie mu nieznanym, jaśniało jego nazwisko: Przez Lucjana Chardon de Rubempré. Dzieło jego wyszło, on sam o tem nie wiedział, dzienniki milczały! Stał ze zwisłemi ramionami, bez ruchu, nie widząc grupy młodych ludzi z najwykwintniejszego świata, wśród których znajdowali się Rastignac, de Marsay i kilku innych. Nie zwrócił uwagi na Michała Chrestien i Leona Giraud, którzy zbliżali się ku niemu.
— Czy pan jesteś imć Chardon, rzekł Michał tonem, który szarpnął wnętrznościami Lucjana niby struny.
— Czyż mnie nie znacie? spytał blednąc.
Michał plunął mu w twarz.
— Oto honorarjum za pańskie artykuły przeciw d’Arthezowi. Gdyby każdy, w sprawie swojej lub swoich przyjaciół, zachował się jak ja, prasa zostałaby tem, czem być powinna: czcigodnem i czczonem kapłaństwem.
Lucjan zachwiał się i oparł na Rastignaku, do którego rzekł, zarówno jak do de Marsaya:
— Panowie, nie odmówicie mi, gdy was poproszę abyście byli mymi świadkami. Ale chcę wprzód zrównać szanse i sprawić by rzecz stała się bez ratunku.